niezwykle atrakcyjny. Ubrany był w dżinsy i wypłowiałą koszulkę
polo, ale nawet gdyby próbował, nie mógłby się wtopić w tłum. Na szczęście Barbara w spodniach i bluzce wyglądała odpowiednio, to znaczy schludnie i profesjonalnie. – Zatrzymałem się w domu Lucy – powiedział. – Kiedyś to był dom mojej babci. Sprzedałem go pani Swift po śmierci Colina. – Tak, wiem – odrzekła. Zauważyła, że jego oczy mają niezwykły odcień szarości i wydają się zauważać wszystko. Było to nieco denerwujące. Ale nawet gdyby Redwing wiedział, że ona ma jakieś tajemnice, nigdy by nie odgadł jakie. W Mowerym najbardziej denerwujące było właśnie to, że choć wiedział wszystko, w żadnym wypadku nie należało mu zaufać. – Czy mógłbym z panią chwilę porozmawiać? – zapytał Sebastian. – Oczywiście. – Barbara trochę oprzytomniała i przybrała uprzejmy wyraz twarzy, jakby była w biurze Jacka i witała kolejnego gościa senatora. Nie należała przecież do kobiet, które, korzystając ze swojej urody, próbują manipulować mężczyznami. Była na to zbyt inteligentna i posługiwała się innymi walorami, czyli błyskotliwym umysłem i stalowym charakterem. – Madison zapewne powiedziała panu, że przyjechałam do Vermontu, by wynająć dom dla jej dziadka? – Nie miała zamiaru nikomu o tym mówić, tylko dzisiaj rano została przyłapana, gdy wymykała się z domu i musiała się jakoś wytłumaczyć. Barbara skinęła głową. – Nie zamierzałam namawiać jej do kłamstw. Chyba niepotrzebnie prosiłam ją o dyskrecję. Mam nadzieję, że Lucy nie jest na mnie bardzo rozgniewana. – Madison ma piętnaście lat i wie, co jej wolno, a czego nie. Inaczej mówiąc, córka Lucy została ukarana. Barbara znów poczuła smak żółci w ustach. Ta kobieta była odrażająca. – Jak długo zamierza pan pozostać w Vermoncie? – zapytała uprzejmie. – Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów. Lucy odwiedziła mnie, gdy była w Wyomingu, i postanowiłem tu przyjechać, by zobaczyć stare kąty. – Czy Colin kiedykolwiek miał zamiar kupić dom pańskiej babci i przeprowadzić się do Vermontu? Sebastian potrząsnął głową. – Absolutnie nie. Colin kochał Waszyngton. – Madison jest podobna do niego – zauważyła Barbara z uśmiechem. – Też tak uważam. Rzadko widywałem się z Colinem w ostatnich latach jego życia. – Czasem zapominamy, że dzieci też mają prawo do własnego zdania – stwierdziła Barbara. Wiedziała, że w jej głosie zabrzmiała nutka krytycyzmu, jednak Sebastian najpewniej tego nie zauważył. Znów pomyślała o sobie i o Jacku, który przez wiele lat chyba w ogóle nie spostrzegł, że jego sekretarka również ma własne zdanie w wielu sprawach... i własne uczucia. Zawsze była przy jego boku, opanowana i kompetentna, gorliwie