Kiedy się ściemniło, starzec ujrzał daleko przed sobą żarzącą się iskierkę i skręcił ku niej,
a po pewnym czasie zobaczył, że to sosna, płonąca na szczycie wzgórza, wzgórze zaś wznosi się wprost z wody, a za nim jest znowu ziemia, bardziej płaska i szeroka (był to obecny Kanaan, największa wyspa archipelagu). I osiedlił się Wasilisk w pieczarze pod nadpaloną sosną. Przeżył tam jakiś czas w zupełnym milczeniu, nieustannie w myśli zmawiając modlitwy, a rok potem Pan Nasz dopełnił obietnicy: przyjął skruszonego grzesznika do siebie i dał mu miejsce przy swoim tronie. Pustelnię zaś, a potem powstały w jej sąsiedztwie klasztor, nazwano Nowym Araratem na cześć góry, która samotnie wznosiła się nad wodami i uratowała sprawiedliwych, kiedy „wezbrały wody i bardzo wylały i wszystko napełniły na wierzchu ziemi”. Żywot nie wyjaśnia, skąd następcy Wasiliska dowiedzieli się o Cudzie z Paluchem, skoro starzec zachował tak bezwzględne milczenie, ale bądźmy wyrozumiali dla starego podania. Robiąc ustępstwo na rzecz naszego sceptycznego i racjonalistycznego stulecia, dopuszczamy nawet możliwość, że święty założyciel pustelni dotarł do wysepki nie cudownie idąc po wodzie, tylko na jakiejś tratwie bądź, powiedzmy, wydrążonym pniu – niech będzie. Ale mamy fakt niezaprzeczalny, sprawdzony przez wiele pokoleń i, jeśli wola, nawet potwierdzony dokumentalnie: żaden z pustelników osiadłych w podziemnych celach Pustelni Wasiliskowej nie czekał długo na wezwanie Boże. Po pół roku, po roku, najwyżej po półtora wszyscy łaknący zbawienia wybrańcy osiągali to, czego pragnęli, i zostawiwszy za sobą kościste, doczesne szczątki, wynosili się z królestwa ziemskiego w inne, niebieskie. I nie była to sprawa skąpego pożywienia czy surowego klimatu. Znamy przecież wiele innych pustelni, gdzie pokutnicy dokonywali jeszcze większych wyczynów pustelniczej ascezy i zacieklej umartwiali swe ciała, tyle że Pan wybaczał im i powoływał ich do siebie znacznie mniej pospiesznie. Dlatego właśnie rozszedł się słuch, że ze wszystkich miejsc na ziemi Pustelnia Wasiliskowa jest najbliższa Bogu, że leży na samej rubieży królestwa niebieskiego i stąd jej druga nazwa: Wyspa Rubieżna. Niektórzy z tych, co po raz pierwszy odwiedzali archipelag, sądzili, że nazwano tak wyspę ze względu na sąsiedztwo z Kanaanem, gdzie stoją wszystkie świątynie i gdzie przebywa archimandryta. Ale wysepka była blisko nie archimandryty, lecz Pana Boga. Mieszkało zawsze w tej pustelni nie więcej niż tylko trzech szczególnie zasłużonych starców i dla mnichów z Nowego Araratu nie było większego zaszczytu niż dokończyć swej ziemskiej drogi w tamtejszych pieczarach, na kościach poprzednich sprawiedliwych. Oczywiście wcale nie wszyscy bracia rwali się, by szybko wstąpić do innego królestwa, dlatego że i wśród mnichów jest wielu takich, którym życie doczesne wydaje się bardziej pociągające od wiecznego. Wolentarzy jednak nie brakowało nigdy, przeciwnie – zawsze czekała cała kolejka spragnionych, w której, jak to w każdej kolejce, zdarzały się kłótnie, spory i nawet całkiem poważne intrygi – tak bardzo chcieli niektórzy mnisi przepłynąć jak najszybciej wąską cieśninkę dzielącą Kanaan od Wyspy Rubieżnej. Z trzech pokutników jeden był uważany za przełożonego i wyświęcany na igumena. Tylko jemu reguła pustelni pozwalała otwierać usta – dla wypowiedzenia nie więcej niż pięciu słów, przy czym cztery powinny koniecznie pochodzić z Pisma Świętego, a tylko jedno mogło być dowolne – i w nim to mieścił się zwykle główny sens wypowiedzi. Powiadają, że w dawnych czasach schiigumenowi, przełożonemu pustelników, nawet tego nie było wolno, ale kiedy na Kanaanie odrodził się monaster, pobożni starcy już nie tracili czasu na zdobywanie skąpego pożywienia – jagód, korzonków i robaków (więcej niejadalnego na Wyspie Rubieżnej, jak pamięć sięga, nie było), tylko otrzymywali wszystko, co potrzebne, z klasztoru. Teraz święci pokutnicy spędzali czas na wyrzynaniu cedrowych różańców, za które pielgrzymi płacili monasterowi niemałe pieniądze – zdarzało się, że do trzydziestu rubli za sznur. Raz na dzień do Rubieżnej podpływała łódka – żeby zabrać różańce i wyładować zamówione rzeczy. Do łódki wychodził przełożony pustelni i wygłaszał krótki cytat, zawierający w sobie prośbę, zwykle praktycznego charakteru: o dostarczenie jakichś zapasów albo lekarstw, albo obuwia, albo ciepłego okrycia. Starzec mówił na przykład: „Przynieś mi i daj kołdrę” albo „Niechaj przyniesie wodę gruszową”. W tym wypadku początek wypowiedzi