Boże, rana od kuli. A więc naprawdę strzelano. Wszystko to działo się naprawdę. Ktoś

  • Edward

Boże, rana od kuli. A więc naprawdę strzelano. Wszystko to działo się naprawdę. Ktoś

08 August 2022 by Edward

otworzył ogień w szkole w Bakersville. Sandy zrobiło się niedobrze. Nagle ujrzała wicedyrektorkę, Mary Johnson. Chwyciła ją za rękę. – Mary, Mary, co się stało? Co z dziećmi? Widziałaś Becky i Danny’ego? Mary wyglądała na wstrząśniętą. Jej zazwyczaj starannie ułożone włosy były teraz potargane, a twarz lśniła od potu. Popatrzyła nieprzytomnie, ale po chwili poznała Sandy i objęła ją pocieszającym gestem. – Och, tak mi przykro. Robimy, co możemy. – Czy coś się stało moim dzieciom? Gdzie są Danny i Becky? Gdzie są moje dzieci!? – Ciii, wszystko w porządku. Na pewno. Muszę cię prosić, żebyś odeszła spod szkoły. Wszyscy uczniowie zostali przeprowadzeni na drugą stronę ulicy. Nauczyciele ustawili ich klasami. Tam musisz szukać Dana i Becky. – Ale widziałaś ich? Nic im nie jest? Moment wahania. Dziwny błysk w oczach. Sandy poczuła, jak oddech znowu więźnie jej w gardle. – Nie wiem – odparła wreszcie Mary Johnson. – Mamy tyle dzieci... – Nie widziałaś ich?! – Ewakuowaliśmy większość uczniów. Trochę potrwa, zanim zapanujemy nad sytuacją. – O Boże, nie widziałaś moich dzieci! – Proszę cię, Sandy... – Ktoś zginął? Powiedz mi tylko, czy ktoś zginął? Uścisk Mary Johnson stał się mocniejszy i Sandy wyczytała wszystko w jej posępnym spojrzeniu – to czego wicedyrektorka nie chciała powiedzieć na głos, to, z czym będą się borykali w Bakersville przez następne dni, miesiące, lata: wśród dzieci były ofiary śmiertelne. Wszystko działo się naprawdę. Sandy nie mogła oddychać, nie mogła myśleć. Chciała cofnąć czas choćby o sześć godzin, kiedy była jeszcze w domu, przygotowywała dzieciom śniadanie i całowała każde z nich w rozwichrzoną czuprynę. Chciała cofnąć czas jeszcze o dziesięć godzin, kiedy układała je w łóżkach i czytała bajkę na dobranoc. Tak powinno wyglądać ich życie. Byli tylko dziećmi, na litość boską. Tylko dziećmi. Ktoś w tłumie krzyknął. Sandy i Mary odwróciły się właśnie w chwili, gdy w drzwiach szkoły ukazali się Walt i Emery z noszami. – Z drogi! Z drogi! – ryczał Walt. Policjant z Cabot wrzeszczał na ludzi, żeby zrobili przejście. Wjazd blokował jakiś samochód. Nikt nie wiedział, kto go w tym miejscu zostawił. Policjant nawet nie próbował szukać właściciela. Wsiadł do wozu i wrzucił bieg na luz. Dwaj młodzi mężczyźni pomogli przepchnąć samochód na bok. Tłum nagrodził to małe zwycięstwo oklaskami. Tymczasem Walt już zapuszczał silnik w karetce. I wtedy Sandy zobaczyła Chuckiego Cunninghama. Biegł przez parking z jasnowłosą dziewczynką na rękach. Becky. Sandy rzuciła się w jego stronę, zanim Mary Johnson zdążyła ją powstrzymać. Pędziła przez parking jak szalona. – Mamo! – krzyknęła Becky. Po chwili dziewczynka była już w jej ramionach. Sandy tuliła ją, wdychając słodki zapach szamponu jabłkowego. Przyciskała z całych sił do serca, a Becky obejmowała ją za szyją tak mocno, że aż bolało. – Moje kochanie, moje kochanie, moje kochanie. – Mamo, mamo. – Moje kochanie. Sandy podniosła pełne łez oczy na Chuckiego, który – z czego dopiero teraz zdała sobie sprawą – był półnagi i umazany krwią. – Danny? – spytała chrapliwym głosem. – Nie wiem, proszą pani.

Posted in: Bez kategorii Tagged: owczarek biały, pranie butów w pralce, pomysł na impreze urodzinową dla dorosłych,

Najczęściej czytane:

– Za niecałą godzinę mam być na lotnisku.

– Mam to za ciebie załatwić? – Boże, nie. – Stały na dworze, ale nawet ożywczy wiatr znad oceanu nie pomagał. Słony, rybny zapach... Było jej coraz bardziej niedobrze. ... [Read more...]

Dwa nieudane związki, kilka przygód na jedną noc i pracę nie lepszą od tej, którą zostawił na zachodnim wybrzeżu. Teraz miał jednak szansę zrehabilitować się i rozwiązać sprawę Josha Bandeaux... odnaleźć jego zabójczynię. Zaparkował na parkingu głównego posterunku policji, wcisnął kluczyki do kieszeni i wszedł do chłodnego budynku. Odgonił od siebie resztki wspomnień z San Francisco, poszedł schodami do wydziału zabójstw, do swojego biura. W pokoju panował zaduch. Otworzył okno i wpuścił świeże powietrze, przejrzał zostawione wiadomości, sprawy do załatwienia i sprawdził pocztę elektroniczną. Zadzwonił do pani Bandeaux, ale nie było jej jeszcze w domu. Pewnie spotkała się po pogrzebie z rodziną. Żałobnicy zwykle tak robią, razem wspominają zmarłego i opowiadają same kłamstwa, jakim to świetnym był facetem i tak dalej. Kręcąc się na fotelu, Reed patrzył na budynek z czerwonej cegły po drugiej stronie placu; stary, odrestaurowany dom w stylu wiktoriańskim. Miał też inne sprawy do rozwikłania. W zeszłym tygodniu na nadbrzeżu zadźgano kogoś nożem, poza tym była jeszcze sprawa ciężko, niemal śmiertelnie pobitej kobiety i jej zastrzelonego męża. Kobieta zarzekała się, że to nie ona pociągnęła za spust. Były też inne sprawy, ale najbardziej dręczyła go zagadka Josha Bandeaux. Chociaż czuł, że Caitlyn Montgomery wie więcej, niż mówi, nie była jedyną podejrzaną. Nawet przez moment nie wykluczył innych członków rodziny. Historia klanu Montgomerych naprawdę przypominała scenariusz kiepskiej opery mydlanej. Dowiedziawszy się, co o tym wszystkim sądzi Morrisette, Reed przeprowadził własne śledztwo. Miała rację, jeśli chodzi o pieniądze. Plotki o chorobach psychicznych i o kazirodztwie też się zgadzały. W kartotece policyjnej znalazł gromadzone przez lata skargi, wezwania do sądu, oskarżenia... Aresztowań było jednak podejrzanie mało, pewnie dlatego, że rodzina Montgomerych regularnie sponsorowała kampanie prokuratora okręgowego, szeryfa, kilku sędziów i prawie każdego urzędnika, który kiedykolwiek ubiegał się o jakieś stanowisko. Nawet kampanię gubernatora. Teraz będzie inaczej. Jeśli ktoś z Montgomerych zabił Josha Bandeaux, zapłaci za to. Koniec i kropka. Wyczuł obecność Morrisette, jeszcze zanim ją usłyszał. Na sekundę czy dwie, nim rozległy się jej kroki na progu pokoju, poczuł jej perfumy i papierosy. Pchnęła uchylone drzwi. Zostawiła je szeroko otwarte. Odgłosy rozmów, telefonów, kroków, urządzeń biurowych dochodzące z boksów stały się wyraźniejsze. Przeszła przez niewielki zagracony pokój i oparła się biodrem o biurko. - Jak było na pogrzebie? - A jak miało być? Pastor pomodlił się, trochę rozminął się z prawdą, wspominając Bandeaux, a potem wsadził go do ziemi. - Ze mną możesz być szczery - powiedziała, przeciągając samogłoski. - Żonka była? - Z całą rodziną. Przyszli też inni pogrążeni w smutku po odejściu Josha. - Wszyscy trzej? - spytała Morrisette, strzelając gumą. - Bardzo zabawne. W kościele była ponad setka osób, a na cmentarzu z pięćdziesiąt. - Ktoś się śmiał? - Nie. - Czuł, że uśmiecha się mimowolnie. - Naprawdę nie lubiłaś tego skurwiela, co? - Ależ skąd. Odchylił się na fotelu i podniósł brew z powątpiewaniem. ...

69 Morrisette przewróciła oczami. - Nie podobało mi się, że moja przyjaciółka się z nim związała. Próbowałam wybić jej to z głowy. Był takim gogusiem. Znasz ten typ. Zepsuty, bogaty i rozpustny, a wszystko to w pięknym opakowaniu. Byłby świetnym komiwojażerem. - Mówisz o swojej przyjaciółce Molly? - Millie, i nie próbuj mnie podchodzić, dobrze? - Jej twarz nagle stężała. - Nie lubię, gdy ktokolwiek mnie sprawdza. A zwłaszcza ty! - Ja tylko zapytałem o Bandeaux. - Millie przechodziła ciężki okres. Bandeaux okazał jej trochę zainteresowania. Z tego, co słyszałam... można było się z nim świetnie zabawić. Nie doświadczyłam tego osobiście, więc daj mi spokój. - W porządku. - Jeśli skończyłeś już z tymi chorymi insynuacjami, przejdźmy do rzeczy. Dzisiaj rano rozmawiałam z sekretarką Bandeaux. Twierdzi, że nie zauważyła nic niezwykłego. - Wierzysz jej? - A czemu miałaby kłamać? Przecież jej nie zwolnią. - Morrisette podniosła długopis z biurka Reeda i pstryknęła nim kilka razy. - Nie wyglądała na załamaną. Powiedziała, że już stara się o inną pracę. Nie rozmawiałyśmy długo. Spieszyła się na pogrzeb. - Więc i ty mogłaś przyjść, gdybyś tylko chciała. - Niezupełnie. Zadzwoniła do mnie Diane Moses. Wygląda na to, że w laboratorium odkryli coś ciekawego w tych plamach na dywanie. - Co takiego? - Drugą grupę krwi. - Uśmiechnęła się szeroko. - Drugą grupę? - Bandeaux miał B Rh- . Dość rzadką. Większość krwi należała właśnie do tej grupy, ale były też ślady innej krwi. Ludzkiej. 0 Rh+. Rozejrzałam się więc trochę, zadzwoniłam do miejscowego szpitala i wiesz, czego się dowiedziałam? Już się domyślał. - Nasza biedna wdowa ma krew 0 Rh+. - Bingo! - Ktoś jeszcze? - Tu sytuacja się komplikuje. 0 Rh+ to popularna grupa krwi. Szczególnie w rodzinie Montgomerych. Prawie wszyscy, poczynając od prababki, a na zmarłym niemowlaku kończąc, mają 0 Rh+. I pewnie spora część mieszkańców Savannah. Zrobimy badania DNA i zawęzimy nieco pole poszukiwań. - Porównamy je z DNA wszystkich osób związanych z ofiarą. Kazałaś im zrobić to badanie? - Yhy. Teraz... będziemy potrzebowali tylko czegoś od pani Bandeaux - jakiś włos, trochę płynu ustrojowego - i już jesteśmy w domu. - I tak miałem się z nią spotkać. - Więc teraz masz jeszcze jeden powód. - Jeszcze jeden? - Daj spokój, detektywie, nie piep... nie wciskaj mi kitu. - Morrisette przechyliła głowę i przyjrzała mu się badawczo. Masz to wypisane na tym swoim paskudnym pysku. Podoba ci się wdówka. - Jest pociągająca - przyznał ostrożnie. 70 ... [Read more...]

u się ciekawie, ...

pewnie zaintrygował ich jego samochód i obce tablice rejestracyjne... Samotny blady facet koło szkoły. Spokojna kobieta w czerwonej spódnicy, białej bluzce i niebieskim żakieciku sprawiała ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 online.warszawa.pl

WordPress Theme by ThemeTaste